Uczniowie wychodzący z założenia, że wystarczy obejrzeć film
na podstawie lektury szkolnej sparzyli się już nie raz, ale to, co nastąpiło po
zapoznaniu się z ,,Dżumą” w reżyserii Luisa Puenzo prawdopodobnie przypomina
oparzenia III stopnia.
Powieść ,,Dżuma” Alberta Camusa, opowiada o postawach
człowieka wobec zła, poruszając problem amoralności, bestialstwa,
bezsensowności wojen. Odwołuje się też do natury człowieka, mówi,
że
,,Każdy nosi w sobie dżumę, nikt bowiem nie jest od niej wolny.” Egzystencjonalista przedstawia wojnę, zło jako chorobę dotykającą algierskie miasto Oran.
,,Każdy nosi w sobie dżumę, nikt bowiem nie jest od niej wolny.” Egzystencjonalista przedstawia wojnę, zło jako chorobę dotykającą algierskie miasto Oran.
Książka nie należy do łatwych, ale nie bez
powodu stała się najgłośniejszym dziełem tego pisarza i publicysty. To, że
podjęto próbę jej ekranizacji również nie powinno nikogo dziwić.
Zaskoczyć jednak może to, co zobaczymy na ekranie.
Nie pomogły ani głośne nazwiska, ani muzyka Vangelisa, ani współpraca Francji, Wielkiej Brytanii i Argentyny. Adaptacja jest nudna i pozbawiona polotu, a różnice i uproszczenia, jakie zostały zastosowane są tak rażące, że aż przykro patrzeć. Filmowi po prostu brak duszy.
Akcja rozgrywa się w portowym mieście, niestety w Ameryce Południowej, a nie książkowej Algierii. Jedyne, co filmowe miasto ma wspólnego z oryginałem to nijakość i szarość, co jednak nie działa na korzyść całej adaptacji. Film nagrany jest w ciasnym, burym klimacie, który tylko potęguje znużenie widza.
Reżyser zmienił i znacznie spłycił bohaterów. Stali się niewyraziści, jakby przytłoczeni całą konwencją. Główny bohater dr Rieux (William Hurt) jest postacią zupełnie pozbawioną emocji aż do chwili, kiedy umiera śpiewający chłopiec. Widzimy go właściwie przez cały czas, ale nie dostrzegamy w nim istotnego bohatera.
Nie pomogły ani głośne nazwiska, ani muzyka Vangelisa, ani współpraca Francji, Wielkiej Brytanii i Argentyny. Adaptacja jest nudna i pozbawiona polotu, a różnice i uproszczenia, jakie zostały zastosowane są tak rażące, że aż przykro patrzeć. Filmowi po prostu brak duszy.
Akcja rozgrywa się w portowym mieście, niestety w Ameryce Południowej, a nie książkowej Algierii. Jedyne, co filmowe miasto ma wspólnego z oryginałem to nijakość i szarość, co jednak nie działa na korzyść całej adaptacji. Film nagrany jest w ciasnym, burym klimacie, który tylko potęguje znużenie widza.
Reżyser zmienił i znacznie spłycił bohaterów. Stali się niewyraziści, jakby przytłoczeni całą konwencją. Główny bohater dr Rieux (William Hurt) jest postacią zupełnie pozbawioną emocji aż do chwili, kiedy umiera śpiewający chłopiec. Widzimy go właściwie przez cały czas, ale nie dostrzegamy w nim istotnego bohatera.
Kolejną postacią nad którą bardzo ubolewam jest Jean Tarrou, grany tu przez Jeana-Marca Barra.
Z jego książkowym pierwowzorem kronikarza rzeczy codziennych i błahych, wręcz niedostrzegalnych bardzo się związałam, natomiast w filmie przedstawiony jest jako zwykły kamerzysta. Nie rozumiem dlaczego reżyser zmienił sposób, w jaki umiera. Jego przyjaźń z doktorem również nie jest tu wyraźnie zaznaczona.
Nie wiem, czy to na skutek nurtu równouprawnienia, czy innej filozofii jaką wyznawał twórca scenariusza, istotną rolę dziennikarza Ramberta odgrywa tu kobieta- Sandrinne Bonnaire. Jej postać wprowadza do filmu zupełnie niepotrzebny i niewystępujący w oryginale wątek relacji damsko-męskich. Scena, w której Martine Rambert mówi doktorowi Rieux, że go pożąda, kompletnie zbija z tropu, scena nagrywania się bez ubrań również.
Generalnie kobiety mają tu o wiele większą rolę niż w oryginale.
Tytułowa dżuma zobrazowana jest jako zwykła gorączka. Sposób jej przedstawienia nie oddaje choćby krzty książkowego cierpienia, zasięgu ani tragedii, jaka spotkała Oran. Nie ma dyimienic, masowych grobów, plam na skórze. Na taką dżumę nie strach chorować.
Nie mamy też przedstawionego zachowania ogółu. Dżuma dotyka jakby tylko wyjątkowych jednostek.
Całość trwa zdecydowanie zbyt długo, sceny są poprzeciągane, niektóre nie
wnoszą zupełnie nic do filmu. Osobiście zmęczyłam się oglądając tę ekranizację.
Na koniec jednak można by zadać filozoficzne pytanie. Co jeśli ta beznadziejność wykonania filmu ma jakiś ukryty sens? I co jeśli należy oglądać go tak, jak trzeba czytać ,,Dżumę”?
Na koniec jednak można by zadać filozoficzne pytanie. Co jeśli ta beznadziejność wykonania filmu ma jakiś ukryty sens? I co jeśli należy oglądać go tak, jak trzeba czytać ,,Dżumę”?
Można by wówczas wysnuć wniosek, że ,,Dżuma” jest po
prostu złem wśród kinematografii.
Martuś
Komentarze
Prześlij komentarz