Jejku, ale dawno mnie tu nie było.
Tyle się działo.
Odkryłam mnóstwo nowej, wspaniałej muzyki, ale przede wszystkim, dzięki Dawidowi Podsiadło i Nastazji, film, o którym ciągle myślę i nie mogę się pozbierać.
,,Call me by your name"- czy po polsku ,,Tamte dni, tamte noce" wywarł na mnie tak ogromne wrażenie, że chociaż obejrzałam go przedwczoraj, to cały czas serce łomocze mi szybciej i czuję motylki w brzuchu.
Film opowiada o nastoletnim Elio (fantastyczny Thimothee Chalamet) , który zakochuje się w Oliverze (Armie Hammer) gościu, który przyjeżdża do jego rodziców na wakacje. Wszystkie sceny są tak plastyczne, tak zmysłowe, że trudno ubrać je nawet w słowa.
Film niesamowicie ciepły, pobudzający zmysły, a przy tym zawierający mnóstwo wysmakowanego humoru.
Obraz działa jak magnes, nie możesz się oderwać, a historia pierwszej miłości, tak prawdziwej, tak namiętnej, rozrywa serce na tysiące kawałków z każdą sceną coraz mocniej.
Nie widziałam piękniejszego filmu o miłości i pewnie nie zobaczę. Zakończenie sprawiło, że moje wnętrzności eksplodowały od smutku pomieszanego z radością i tęsknotą.
,,Call me by your name" to pozycja chyba obowiązkowa dla wrażliwców, dla tych, którzy pragną czułości. Wzruszający, ujmujący, przepiękny.
No a muzyka... Ach, wiecie co? Nie będę się rozwodzić nad tym, co mnie w niej urzekło, bo wiem, że nie lubicie bardzo długich postów. Powiem tylko, że słucham soundtracku na okrągło i z każdą minutą czuję coraz mocniejsze rozrywanie serca. Tak jakbym była częścią tej historii.
Tyle się działo.
Odkryłam mnóstwo nowej, wspaniałej muzyki, ale przede wszystkim, dzięki Dawidowi Podsiadło i Nastazji, film, o którym ciągle myślę i nie mogę się pozbierać.
Film opowiada o nastoletnim Elio (fantastyczny Thimothee Chalamet) , który zakochuje się w Oliverze (Armie Hammer) gościu, który przyjeżdża do jego rodziców na wakacje. Wszystkie sceny są tak plastyczne, tak zmysłowe, że trudno ubrać je nawet w słowa.
Film niesamowicie ciepły, pobudzający zmysły, a przy tym zawierający mnóstwo wysmakowanego humoru.
Obraz działa jak magnes, nie możesz się oderwać, a historia pierwszej miłości, tak prawdziwej, tak namiętnej, rozrywa serce na tysiące kawałków z każdą sceną coraz mocniej.
Nie widziałam piękniejszego filmu o miłości i pewnie nie zobaczę. Zakończenie sprawiło, że moje wnętrzności eksplodowały od smutku pomieszanego z radością i tęsknotą.
,,Call me by your name" to pozycja chyba obowiązkowa dla wrażliwców, dla tych, którzy pragną czułości. Wzruszający, ujmujący, przepiękny.
Ściskam z całego serducha,
Martuś
Martuś
K O C H A M
OdpowiedzUsuńMuzyka z filmu ciągle gra w głośnikach, a myśli wciąż krążą wokół cmbyn. Po prostu od tygodnia jestem we Włoszech...
Oj tak
Usuń